poniedziałek, 29 czerwca 2015

Rozdział 2

Cóż, są wakacje. Nareszcie! Rozdziały na tym blogu przewiduję jednak nie tak często (pewnie raz na tydzień), bo zamierzam skupić się na pisaniu własnej, prywatnej powieści. Mam za to wielką nadzieję, że będzie duuużo komentarzy i że wam się spodoba.
Wera ;*


   Idąc, rozglądała się wkoło. Był ciepły dzień, zachodzące słońce rzucało złote cienie na wszystko i wszystkich. Oczy dziewczyny lśniły blaskiem szczęścia i niemego zachwytu nad otaczającą ją rzeczywistością.
   Tak bardzo się zamyśliła, że nie zauważyła blondwłosego chłopaka, idącego naprzeciw. Zderzyli się i odbili od siebie, lądując na ziemi.
   -Hej! - krzyknęła z wyrzutem. - Patrz jak idziesz!
   Uśmiechnął się złośliwie.
   -Wiesz, to nie ja patrzyłem maślanymi oczami w przestrzeń - roześmiał się głośno.
   -Ha, ha - powiedziała i odrzuciła pojedyncze kosmyki, które opadły jej na twarz. - Bardzo śmieszne.
   Uniosła wreszcie wzrok i spojrzała na chłopaka, szybko prześlizgując się po nim wzrokiem. Niemal roztopiła się, widząc złoto w jego oczach i doskonale wyrzeźbione mięśnie, wyraźnie widoczne spod koszulki.
   Jej wzrok powędrował znów na jego twarz, analizując ostre rysy. Jak można być tak przystojnym?, zadała sobie w myślach pytanie.
   Uświadomiła sobie, że chłopak się podniósł z ziemi i stoi przed nią z wyciągniętą ręką. Chwyciła ją pospiesznie i stanęła na własne nogi, otrzepując sukienkę.
   -No cóż, dzięki - mruknęła, uporczywie wpatrując się w swoje stopy.
   Zaśmiał się cicho, pewnie. Clary w końcu podniosła oczy, odnajdując jego.
   -Więc z kim mam do czynienia?
   Zarumieniła się natychmiastowo, na kilka chwil znów spuszczając wzrok.
   -Clary. Mów mi Clary.
   Uniósł brew.
   -Tylko Clary?
   -Clary Morgenstern. - Przez sekundę wyglądał na zdezorientowanego a ona zaczęła z przerażeniem zastanawiać się, czy coś zrobiła źle. Po chwili jednak na jego twarz wrócił ten flirciarski uśmiech. Nabrała pewności, że wcześniejsza reakcja musiała jej się tylko przywidzieć. Zapytała więc śmielej: - A ty?
   Zastanawiał się przez moment, co umknęło uwadze zauroczonej dziewczyny.
   -Po prostu Jace. Nazwisko nie jest tu ważne - obdarzył ją przelotnym uśmiechem i odchrząknął. - Taa, chyba powinienem już iść. Więc, Clary - musnął delikatnie jej policzek knykciami - miło było cię poznać. - Po tych słowach odszedł w swoją stronę, zostawiając ją rozkojarzoną i zarumienioną.

środa, 17 czerwca 2015

Rozdział 1

Misie, wreszcie pojawia się rozdział. Wiem, że krótki, ale dajcie mi się rozkręcić ;-) I, szczerze mówiąc  (nie wiem jak wy) gdy patrzę na ten rozdział nie mogę uwierzyć, że napisała go ta sama osoba, która ponad pół roku temu zaczynała na BKTN. Liczę na wasze komentarze, Misie.
Wera ;*



   Przejechała koniuszkami zgrabnych palców po komodzie, aż natrafiły na gumkę. Wzięła ją i stanęła przed lustrem, zręcznie związując włosy w wysokim kucyku. Chodziła po pokoju szukając ulubionych kolczyków, a jej czarne sandałki na koturnach stukały dźwięcznie o podłogę. Nuciła swoim słodkim głosem i czuła, jakby ptaki za oknem śpiewały razem z nią.
   Była w świetnym humorze, a świat wydawał jej się w tamtej chwili idealny.
   Jeszcze raz stanęła przed lustrem, by ocenić swój wygląd. Szmaragdowa sukienka przed kolano dopasowana w talii i rozkloszowana u dołu, doskonale podkreślająca duże oczy w odcieniu świeżej trawy, okolone gęstymi rzęsami. Zgrabna figura i blada, niemal biała skóra. Mały nos upstrzony piegami. Ładnie skrojone, różowe usta. Długie, ciemno rude loki przywodzące na myśl zachód słońca, teraz związane.
   Uśmiechnęła się pod nosem, zadowolona z efektu. Wyszła szybkim krokiem z pokoju i zbiegła po schodach, po czym tanecznie weszła do kuchni. 
   -Hej, mamo - podeszła do rodzicielki i dała jej całusa w policzek. - Co robisz? 
   Jocelyn uśmiechnęła się nad rozrabianego ciasta. Może miały w domu służące i pokojówki, ale niektóre rzeczy i tak każdy domownik wolał robić sam. Matka nie dopuszczała służących do kuchni, Clary do swojego pokoju w obawie przed zapodzianiem rysunków i przyborów malarskich, jej brat kazał trzymać im się z daleka od swojej broni,  natomiast ojciec biurka w jego gabinecie, całego zawalonego dokumentami. 
   -Szarlotkę - posłała jej znaczące spojrzenie i zaśmiała się. - Każdy wie, że ją uwielbiasz. Nie można nie zauważyć jak świecą ci się oczy na to słowo. 
   Clary zachichotała. Faktycznie - co mogła poradzić na swoją miłość do tego ciasta? Przecież i tak wiedzieli o niej wszyscy, którzy znali ją choć trochę. 
   -W każdym razie będzie gotowa gdy wrócisz - ciągnęła starsza kobieta. Była tak podobna do swojej córki, że z powodzeniem mogła udawać jej starszą siostrę. - Przypomnij mi, gdzie właściwie idziesz? 
   -Do cioci Amatis - odparła dziewczyna, wskakując na kuchenny blat i sadowiąc się wygodnie. - Zaprosiła mnie na obiad. 
   W oczach jej matki nadal błyskały wesołe iskierki, gdy zmarszczyła czoło i powiedziała z udawaną surowością:
   -Mam nadzieję, że nie będzie tam żadnych Herondale'ów. 
   Clary prychnęła, przewracając oczami. 
   -Wiesz, że ciocia nie dopuściła by ich w pobliże mnie. - Odrzuciła kucyk z ramienia tak, by zwisał jej swobodnie z tyłu głowy, po czym rzuciła, zeskakując z blatu:
   -Muszę lecieć. Pa, mamo. 
   W drzwiach kuchni odwróciła się jeszcze, opierając się ramieniem o framugę i patrząc na Jocelyn krytycznym wzrokiem. 
   -Jeśli ją spalisz... - zaczęła ostrzegawczym tonem. 
   -Nie martw się, nie dojdzie do tego - odpowiedziała jej wesoło kobieta. 
   Roześmiały się serdecznie.  W końcu Clary wyszła, z szerokim uśmiechem na ustach.