"A gdy odejdę, pamiętaj jedno: zawsze będę cię kochał. Bo miłość jest nieśmiertelna."
poniedziałek, 7 marca 2016
Cześć, czyli wracam
Rozdział powinien pojawić się do końca tygodnia.
Weronika xx
piątek, 6 listopada 2015
Rozdział 7
Chłopak podniósł się z ziemi, patrząc na Clary zagubionymi, szarozielonymi oczami.
-Ehm, przepraszam... Pomyliłem cię z moją siostrą... - Przesunął ręką bo brązowych włosach i westchnął. W jego głosie było słychać wyraźny francuski akcent.
-Ja też się pomyliłam. - Posłała mu krzywy uśmiech. - Myślałam, że jesteś kimś innym. - Wyciągnęła do niego rękę. - Clary.
Uścisnął ją ostrożnie z udawanym strachem, że ona znów mu coś zrobi.
-Pierre. - Na jego twarzy rozlał się ciepły uśmiech. - Miło mi poznać.
***
-Więc, Pierre... Jak jest we Francji? - zapytała go pół godziny później. Po zakończeniu pokazu wszyscy zostali świętować, ale on zaproponował jej spacer. Szczerze mówiąc, dobrze się czuła, mogąc odpocząć od tłumu.
-Cudownie. Paryż jest piękny, w Instytucie mamy naprawdę cudownych ludzi. W okolicy jest kilka nocnych klubów, więc raczej nie narzekamy na nudę. Gdybym mógł, pokazałbym ci wierzę Eiffla. To genialny widok, szczególnie w nocy. A jak to jest, mieszkając na co dzień w Idrysie?
-Och! - Zastanawiała się chwilę. - Fajnie jest być w otoczeniu tylu Nocnych Łowców.
-Czym zastępujecie polowania? Tu przecież nie ma demonów.
-To jest minus mieszkania tu. Oczywiście ogromnie dużo trenujemy, przykładamy do tego wielką wagę. Ale wiesz, nic nie zastąpi prawdziwej walki, więc od czasu do czasu wychodzimy poza granice. Idziemy do pubów...
Wydawał się być naprawdę zainteresowany jej życiem.
-A twoja rodzina, Clary? Masz rodzeństwo?
-Mam starszego brata, Jonathana. Jestem z nim naprawdę blisko.
-Miło to słyszeć. Ja mam młodszą siostrę. Ma na imię Angele, to piętnastolatka. Jeszcze raz przepraszam, że cię objąłem, ale w półmroku naprawdę wyglądałyście podobnie. - Wsunął ręce w kieszenie.
-Myślałam, że omówiłyśmy tą kwestię. Każdemu zdarzają się pomyłki, nie ma potrzeby do tego wracać. Porozmawiajmy o czymś innym - powiedziała, jednocześnie uwalniając rude loki z wysokiego kucyka. Kilka kosmyków opadło jej na oczy, a ona odgarnęła je zniecierpliwionym ruchem. Potrząsnęła głową, dając im się naturalnie ułożyć i zobaczyła, że Pierre przygląda się jej dyskretnie.
Roześmiała się głośno. Spojrzał na nią zdezorientowany.
-Co? - spytała.
Spojrzał na nią spod rzęs.
-Nic. Po prostu jesteś piękna.
Trąciła go w bok z wesołym parsknięciem. Oddał jej natychmiast, a ona wzniosła oczy do nieba.
-Słodzisz.
-Jeszcze nie zacząłem słodzić.
Przez chwilę trwała niezręczna cisza. Clary postanowiła przejść do bardziej neutralnego tematu.
-Do kiedy tu jesteś?
-Nie wiem. Początkowo miałem mieć dwa dni po święcie, by odwiedzić rodzinę i znajomych, a potem wrócić do Francji. Ale teraz chyba będę miał powód, by zostać dłużej.
To miał być neutralny temat, pomyślała. Nie wypaliło.
-Wydaje mi się, że muszę wracać. Jonathan i moi przyjaciele będą się martwić.
Na chwilę posmutniał, ale zaraz jego twarz znowu rozświetlił uśmiech.
-Masz jutro czas? Moglibyśmy się spotkać.
Przystanęli.
-Ehm... Jasne, w sumie czemu nie. - Polubiła go i widziała, że on polubił ją. Cieszyła się, że go poznała. - Jutro o piętnastej na Placu Anioła?
Ujął jej dłonie w swoje i odparł:
-Oczywiście. Będę czekał.
Uśmiechnęła się.
-Wracasz świętować?
-Nie, idę do cioci. Jestem troszkę zmęczony. - Nagle nachylił się i pocałował delikatnie zaskoczoną dziewczynę w policzek. - Do zobaczenia, Clary.
Puścił jej dłonie i oddalił się niespiesznym krokiem. Patrząc za nim, powoli dotknęła policzka, na którym wciąż czuła jego usta.
-Pa, Pierre - wyszeptała.
niedziela, 27 września 2015
Rozdział 6
-Więc w skrócie: podoba ci się chłopak, który jest twoim największym wrogiem, ale jest równocześnie parabatai twojego przyjaciela i choć bardzo byś chciała żeby coś z tego wyszło, facet dostał od ciebie kosza. Tak?
Clary przełknęła ślinę, patrząc na przyjaciółkę.
-Uhm... Mniej więcej.
-Dziewczyno, z tobą chyba naprawdę jest coś nie tak! - słowa wydostające się z ust Isabelle były żartem, co do tego upewniał uśmiech na jej twarzy.
-Wiesz - powiedziała powoli Morgenstern. - Jeśli ojciec by się dowiedział, dostałby bzika. Równie dobrze mogłabym nie wracać do domu - roześmiała się trochę nerwowo.
-Wiesz - brunetka przekornie zaczęła naśladować ton przyjaciółki i chwyciła ją pod ramię. - Mogłabyś się zatrzymać u nas. Jestem pewna, że mama nie byłaby zła.
-Do takiej sytuacji nie dojdzie - odparła Clary i wzniosła oczy do ciemniejącego nieba. Czas wykopać go z mojego życia. Nie, żeby był w nim długo - zaprzeczyła gwałtownie sama sobie - ale jest go dość. Nie znam go, on nie zna mnie. Tak jak mu mówiłam. - Wzięła głęboki oddech, zaciskając pięści, po czym wypuściła powoli powietrze z płuc, znów rozpościerając palce. - Żaden Herondale nigdy nie pojawił się w moim życiu.
***
Około północy nad Placem Anioła rozległy się wystrzały i okrzyki zachwyconych Nefilim. Clary z nikłym uśmiechem obserwowała snopy światła, raz po raz wybuchające na niebie w niezwykłych kształtach. W jej oczach błyszczały raz po raz kształty walczących Nocnych Łowców, bali rodem z dziewiętnastego wieku czy innych rzeczy, cudownie i niezwykle realistycznie poruszających się na ciemnym niebie. Na scenie stał Wielki Czarownik Brooklynu. Z tego co słyszała, nazywał się Magnus Bane i był bardzo ekstrawagancki. Patrząc na niego, nie mogła się nie zgodzić.
Mężczyzna miał na oko dwadzieścia lat chociaż wiedziała, że to tylko pozory. W rzeczywistości pamiętał zapewne co się działo co najmniej kilkaset lat wcześniej. Miał brązową, azjatycką cerę i ciemne włosy, obecnie nastroszone, w których widniały turkusowe pasemka. Błyszczał na nich brokat. Na twarzy mężczyzny wyraźnie widoczne były złoto-zielone oczy z pionowymi źrenicami, obwiedzione konturówką i podkreślone ciemnym cieniem. Był bardzo wysoki i szczupły.
Najbardziej jednak rzucał się w oczy jego strój. Niby zwykły, czarny płaszcz ie zwróciłby jego uwagi. Ale tęczowych spodni nikt nie dawał rady przeoczyć. Szczególnie, jeśli ich właściciel cały czas strzelał z dłoni iskrami.
Myślała o tym, co teraz będzie. Nikt nie mógł się dowiedzieć, że poznała Herondale'a. Nie mogła...
Ktoś objął ją nagle w pasie. Wiedziona instynktem, natychmiast walnęła go łokciem w brzuch. Usłyszała głuchy łomot. Pewna, że to Jace, wrzasnęła odwracając się:
-Co ty sobie wyobrażasz?! Coś ci mówiłam! Chcesz mieć prawdziwe kłopoty?! - Dopiero po tych słowach spojrzała na osobę i zamarła, widząc ją. Na ziemi siedział znieruchomiały chłopak z jedną ręką przyciśniętą do brzucha i patrzący na nią w oszołomieniu. Mimo słabego światła widziała wyraźnie, że jest przystojny.
Po chwili usłyszała jego głos.
-Sorry, my się znamy?
wtorek, 15 września 2015
Mam dwie informacje.
2. Next powinien pojawić się do końca tygodnia. Przepraszam, że tyle czekacie, ale jestem naprawdę zajętym człowiekiem. Pakuję się w dużo rzeczy, przez co potem nie mam ani chwili czasu. Ale za bardzo jest do nich przywiązana, by z którejś zrezygnować. Mam nadzieję, że rozumiecie.
Wera ;*
czwartek, 20 sierpnia 2015
Rozdział 5
-Uhm... - Nie miała pojęcia co powiedzieć. - Hej?
Poczuła jego ramię obejmujące ją w talii.
-Hej, ślicznotko. - Jej pierwszą reakcją był uśmiech, zaraz jednak przypomniała sobie, kim on prawdopodobnie jest. Odsunęła się szybko.
Jace podniósł brwi, zdziwiony.
-Coś się stało? - Na jego twarzy pojawił się krzywy uśmieszek.
Prychnęła, jednocześnie zażenowana i zła. Jak on mógł sobie z nią tak pogrywać?!
Splotła ręce na piersi i spojrzała na niego z byka.
-Możesz przestać udawać?
Z jego twarzy zniknął uśmiech.
-Niby co udawać?
Przewróciła oczami.
-Masz zamiar bawić się moimi uczuciami? Rozkochać w sobie i zostawić? A może masz jakiś chory plan, co?! Przyznaj się! Po co byłeś dla mnie miły skoro wiesz kim jestem, Herondale?!
-Skąd...?
-Skąd wiem? SKĄD JA TO WIEM?! - Nie wytrzymała. Podeszła do niego i popchnęła, a zaskoczony Jace uniósł ręce w obronnym geście. - Mój przyjaciel jest twoim parabatai! Idioto, gdy mój ojciec się o tym dowie, nie pozwoli mi się więcej z nim widywać! Tego właśnie chcesz?! Pozbawić mnie wszystkich, na których mi zależy?!
-Clary, wysłuchaj mnie... - Złapał ją za nadgarstki.
-Nie mów do mnie Clary. - Wyrwała ręce z jego uścisku. - W ogóle do mnie nie mów. Nie znamy się. A jeśli kiedykolwiek się do mnie zbliżysz - spojrzała mu w oczy z zaciętością - popamiętasz mnie. Zrozumiesz, że żadnej osoby z mojego rodu, tym bardziej mnie - jad w jej głosie był niemal namacalny - się nie wykorzystuje ani nie próbuje oszukać. Jestem groźniejsza niż ci się wydaje. - Po tych słowach odwróciła się gwałtownie, uniosła dumnie głowę i szybkim krokiem ruszyła przed siebie, znikając w tłumie.
***
Niemal trzęsła się ze złości. Jak on... Jak...?! Jak mógł?! Słodka nie znaczy niegroźna, a ona chętnie mu to udowodni następnym razem.
Poczuła czyjąś dłoń, chwytającą ją za ramię. Spojrzała na osobę przez ramię z niecierpliwością i złością. Nie miała teraz najmniejszej ochoty by z kimś rozmawiać.
Za nią stała Isabelle z niepewnym wyrazem twarzy.
-Clary? Coś się stało?
Ruda westchnęła głośno.
-Nic się nie stało. Po prostu spotkałam parabatai Aleca.
Isabelle zmarszczyła brwi.
-Czy on...
-Błagam, nie mów nikomu - w głosie Clary wyraźnie dało się słyszeć obawę. - Jeśli tata się dowie, mam zapewniony szlaban do końca życia.
-Okay - zgodziła się po chwili brunetka. - Pod warunkiem, że potem opowiesz mi co zaszło.
Morgenstern zacisnęła usta w wąską kreskę i rozejrzała się wokół. Przez chwilę wydawało jej się, że w tłumie błysnęła złota czupryna, zaraz jednak skarciła się za tę myśl. To Herondale. Wróg. Nie istnieje dla nich wspólna przyszłość. Poza tym, z pewnością nie był dla niej miły bez powodu. I taił przed nią swoje nazwisko. Coś na pewno było na rzeczy.
Przeniosła wzrok z powrotem na przyjaciółkę z postanowieniem zapomnienia o chłopaku.
-Nie ma sprawy.
czwartek, 23 lipca 2015
Rozdział 4
-Hej, młoda - Jonathan przysunął się do niej i objął ją wokół szyi ramieniem w braterskim uścisku.
-Och - wymamrotała i zamrugała, patrząc na niego nieprzytomnie. - Hej.
Roześmiał się cicho i potrząsnął białą czupryną, a ona oparła się wygodnie o jego klatkę piersiową, wtulając się w nią i słuchając jego spokojnego bicia serca.
-Jesteś jakaś nieobecna - powiedział cicho we włosy siostry. - Ktoś zawrócił ci w głowie, przyznaj się.
-Ja... -Miała zamiar się jakoś wykręcić, nie miała jednak żadnego pomysłu. Jęknęła. - Może...
-No, nareszcie. Znaczy się, tak na poważnie. Wiesz, nie przepadam za słuchaniem rzeczy typu "Patrz, jaki przystojniak", zawsze gdy wychodzimy razem na miasto. A po kilku dniach odkąd się poznacie stwierdzasz, że jednak nie jest dla ciebie. I rozstajecie się, lub zostajecie przyjaciółmi, o ile nie doszło jeszcze do bycia parą. Wiesz - parsknął śmiechem - to dość męczące.
Uśmiechnęła się delikatnie.
-Więc? Kim jest ten szczęśliwiec?
-Nie znam jego nazwiska, ale wydaje mi się, że jest...
Zanim skończyła wypowiedź, do salonu tanecznym krokiem weszła ich matka.
-Clary, kochanie! - wykrzyknęła. Chodź spróbować szarlotki!
Jonathanowi zaświeciły się oczy. Tak, on też ją uwielbiał.
-Zrobiłaś szarlotkę? - spytał z wyrzutem. -I nic mi nie powiedziałaś?!
Odpowiedziało my wzruszenie ramion i cichy śmiech Clary.
-Zjadłbyś całą, nim zdążyła by jej spróbować twoja siostra. A teraz chodźcie.
Kobieta odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę kuchni, a oni spojrzeli na siebie ze śmiechem w oczach, po czym jednocześnie poderwali się z kanapy, rzucając pędem za matką.
Cóż, rozmowa mogła poczekać.
środa, 8 lipca 2015
Rozdział 3
-Hej, ciociu! - uśmiechnęła się szeroko, widząc Amatis krojącą ciasto. Stęskniła się za nią. Nawet, jeśli rozmawiały niecały tydzień temu.
Słysząc jej głos, Amatis odwróciła się z promiennym uśmiechem i otarła dłonie o fartuch, podchodząc do niej.
-Clary, jak miło cię widzieć! - Uściskała ją serdecznie i roześmiała się. - Ślicznie wyglądasz!
-Dziękuję - wygładziła materiał sukienki.
-Wiesz, mam dla ciebie niespodziankę. - Kobieta odwiązała fartuch i przewiesiła go przez oparcie krzesła, łapiąc Clary za nadgarstki i ciągnąc ją w stronę salonu jak nastolatka.
Dziewczyna zaśmiała się ciepło.
-Wprost nie mogę się doczekać.
Weszły do salonu, siadając na kanapie i zaczynając gawędzić.
-Jest kilka osób, które nie widziały cię od dłuższego czasu i się troszeczkę stęskniły. Postanowiłam je tu ściągnąć.
Wtedy zza kanapy wyskoczyła jej przyjaciółka i wraz z bratem, Alekiem.
-Isabelle! - Zaczęły piszczeć i śmiać się jedna przez drugą. W końcu padły sobie z płaczem w objęcia, ściskając się mocno. - Jak ja cię dawno nie widziałam!
-No, nie widzieć swojej parabatai przez pół roku to szmat czasu - roześmiała się brunetka i odsunęła od Clary, patrząc na nią ciemnymi oczami. - Ale wiesz przecież, że tatę wysłali do Instytutu w Tokio, bo miał tam jakieś sprawy do załatwienia. A że mój kochany braciszek... - urwała i szturchnęła żartobliwie chłopaka - ...półtora roku temu przeniósł się do Instytutu do Francji, by "poszerzyć horyzonty" - nakreśliła palcami cudzysłów w powietrzu - ja musiałam zostać w Nowym Jorku i pomagać mamie.
-Och, nie zwalaj winy na mnie - prychnął śmiechem Alec, chłopak o ciemnej czuprynie, jasnej cerze i oczami koloru nieba po burzy. Zmierzwił włosy siostrze, a ona spojrzała na niego z oburzeniem. - Wróciłem do domu, a tata też ma niedługo przyjechać. Clary! - westchnął z teatralnym przerażeniem. - Chociaż ty nie rób fochów i daj miśka staremu przyjacielowi!
Roześmiała się i rzuciła mu na szyję, a on objął ją mocno w pasie, podnosząc i okręcając w powietrzu. Pisnęła zaskoczona.
-Stop, Alec! Głupek! Przestań! - jej śmiech, połączony z piskiem, słychać było pewnie nawet na dworze.
-Głupek?! O nie, tak się nie bawimy, królewno! - Roześmiał się i bez ostrzeżenia rzucił ją na kanapę.
Upadła z krzykiem. Po chwili podniosła się do pozycji siedzącej, próbując ogarnąć włosy, które wymsknęły się z jej kucyka.
-No dzięki - mruknęła obrażonym głosem, ale uśmiechała się.
Splótł ramiona na torsie, obdarzając ją zadowolonym, wesołym spojrzeniem.
-Nie ma za co.
Dopiero wtedy zauważyła na jego ramieniu runę, której zdecydowanie nie było, gdy widzieli się po raz ostatni.
-Alec! - wykrzyknęła, pozytywnie zaskoczona. - Znalazłeś sobie parabatai!
Spojrzał z ukosa na swoje ramię.
-Wreszcie zauważyłaś - wymamrotał ze śmiechem. - Mam przyjaciela, znamy się od dzieciństwa. Ale jakiś rok temu, gdy odwiedził mnie we Francji wspólnie uznaliśmy, że najwyższy czas na ceremonię.
-Nawet nie masz pojęcia, jak się cieszę. Znam go?
Rodzeństwo spojrzało po sobie niepewnie.
-Wątpię - stwierdziła Isabelle. - Jest z rodu Herondale'ów, ale to naprawdę wielkie ciacho. Blond włosy, złote oczy, wysoki i umięśniony - westchnęła, wznosząc wznosząc rozmarzone oczy. - I do tego arogancki. Ideał faceta.
Alec przechylił głowę, patrząc na siostrę ze średnim zainteresowaniem.
-Nigdy nie ogarnąłem, co dla was jest atrakcyjnego w tym, że facet jest dla was niemiły. To głupie.
Do Clary jednak to do końca nie docierało. Stała jak wmurowana, przypominając sobie niedawne spotkanie.
Czy to możliwe, że najwspanialszy chłopak jakiego dotąd spotkała, był jednocześnie jej wrogiem?